Wywiad z Magdaleną Sokołowską – Leger – trenerką rozwoju osobistego, mediatorką i coachem, wykładowcą akademickim.
Joanna Pastuszak – Cybulska – Jesteś mediatorką, trenerką komunikacji i inteligencji emocjonalnej. Jaki jest cel Twojej pracy, skoro ludzie porozumiewają się ze sobą na co dzień?
Magdalena Sokołowska – Leger – Dobra komunikacja pozwala budować satysfakcjonujące relacje, zarówno w pracy, jak i w domu. Ja pomagam ludziom dogadać się ze sobą i z innymi, by mogli pracować lub żyć razem „lepiej niż jakoś”. Wierzę, że to właśnie pozytywne relacje są fundamentem szczęśliwego i spełnionego życia. Niestety, nikt nas tego nie uczy i na pytanie „Jak się dogadujesz z szefem, mężem, teściami?”, bardzo często pada odpowiedź – jakoś.
Z czego to może wynikać?
Wydaje się nam, że umiemy rozmawiać, bo robimy to na co dzień, ale zwykle jest to dość powierzchowne, właśnie takie „jakieś”. Trudne tematy zamiatamy pod dywan, bo boimy się reakcji drugiej osoby na nasze słowa, albo zwyczajnie, brakuje nam śmiałości i odwagi, by szczerze powiedzieć co myślimy lub czujemy. Dlatego czasem wolimy „ugryźć się w język”. Z drugiej zaś strony, są osoby, które nie mają problemu z mówieniem tego, co myślą, ale robią to w sposób, który niszczy relacje.
Czasem jest też tak, że mówimy coś mając dobre intencje, a reakcja rozmówcy jest zgoła inna, co powoduje w nas frustracje, z którymi nie umiemy sobie poradzić. Marzę o tym, aby w szkołach pojawił się taki przedmiot jak inteligencja emocjonalna, żeby dzieci od najmłodszych lat mogły poznawać siebie, uczyć się rozpoznawania emocji i sposobów radzenia sobie z nimi.
Dlaczego mamy dbać o nasz styl komunikacji? Przecież od dziecka uczymy się mówić, nazywać pewne rzeczy, sytuacje…
Trzeba o to zadbać, ponieważ nasze komunikowanie się nie ma odpowiedniej jakości. Z perspektywy mamy dwóch synów: lat 10 i 1, obserwuję to w wersji „live”. Dzieci nie mają problemu, aby dbać o swoje potrzeby, one są bardzo „asertywne”. Zastanawiam się, jak my – rodzice, zabijamy tą naturalną troskę o siebie i swoje potrzeby? Od najwcześniejszych lat stymulujemy rozwój naszych dzieci rozróżniając wychowanie dziewczynek i chłopców. Małe dziewczynki słyszą najczęściej, że nie wypada im się złościć, „złość piękności szkodzi”. A zagniewany chłopak, nawet jak przeklnie, to wizerunkowo wydaje się to być takie męskie, poważne.
Proponuję zatem komunikację w oparciu o inteligencję emocjonalną. Kiedy ktoś mówi do dzieci „nie dyskutuj!”, ja mówię „niech dyskutuje” – to bardzo ważne, aby umieć wyrażać siebie i swoje zdanie. Lub kiedy dziecko zgubi ulubioną zabawkę, nie można tego bagatelizować, tylko dać mu do zrozumienia, że przeżywane emocje są ważne. Można przecież powiedzieć „Rozumiem, że jest Ci przykro”, i zaakceptować dziecięcy smutek.
Zauważam też tendencję, że obawiamy się łez, smutku, przykrych emocji u dzieci i robimy wszystko, żeby odczuwane wrażenia zniknęły, obiecujemy, że kupimy nową zabawkę. Odwracamy uwagę od smutku. A nienazwane odpowiednio lub bagatelizowane w dzieciństwie emocje, wracają w dorosłości z nową mocą.
Carl Gustaw Jung mówił: „Jeśli nie uczynimy świadomym nieuświadomionego, to będzie ono nami sterować, a my będziemy to nazywać przeznaczeniem”. Jeśli jako dorośli nie przyjrzymy się naszemu dzieciństwu, bardzo trudno będzie stworzyć nam szczęśliwą przyszłość.
Czy to właśnie na tym etapie powinnismy wykazywać już naszą niezależność? Jakie widzisz korelaty między komunikacją, a niezależnością?
Jasne komunikowanie swoich potrzeb i oczekiwań, jest pewną formą wyrażania swojej niezależności. Choć osobiście uważam, że lepiej jest, kiedy dobra komunikacja i niezależność jest efektem budowania swojej świadomości, pracy nad sobą, aniżeli celem samym w sobie.
Wyobraź sobie górę lodową. Jej wierzchołek, czyli część nad powierzchnią wody, która symbolizuje to, co dostrzegamy: zachowania, słowa, mimikę, czasem emocje. Ta warstwa powierzchowna jest częścią czegoś większego, czegoś, czego nie widać na pierwszy rzut oka: nasze pragnienia, skrywane emocje, nasze wartości, przekonania, przeżyte doświadczenia, poczucie własnej wartości. Czy my siebie lubimy, co my o sobie wiemy, czy my w ogóle wiemy, jacy jesteśmy?
Nie zawsze to, co mówimy jest odzwierciedleniem tego, co tak naprawdę myślimy i czujemy. Czasem sami tego nie wiemy. Niektórzy wpadają w pułapkę powierzchowności i za bardzo skupiają się na wierzchołku, pomijając część o wiele ważniejszą – swoje wnętrze.
Inaczej mówiąc, autentyczna niezależność i jakość komunikacji, zależy od tego, jak głęboko odważysz się zajrzeć w głąb siebie.
Skoro wyrażamy naszą niezależność m.in. poprzez to, co mówimy, czym więc jest sytuacja, kiedy np. cynicznie lub złośliwie komentuję nieaprobowane zachowanie koleżanki? Oznacza to, że mam problem z akceptacją swoich słabości i dlatego uwypuklam jej wpadki?
Ludzie stosują bardzo różne strategie poradzenia sobie z problemami. Nawiązując do wspomnianej wcześniej metafory góry lodowej – jeśli swój styl komunikowania opieramy tylko na tej powierzchownej sferze i nigdy świadomie nie zanurzyliśmy się w głąb siebie, to pewnie trudno będzie nam siebie zrozumieć i budować pozytywne relacje z innymi.
Brak uważności na tę sferę może skutkować wybieraniem strategii, które dają nam jedynie iluzje lepszego samopoczucia. Cynizm i złośliwości mogą oznaczać bardzo wiele rzeczy: może to być problem z akceptacją swoich słabości, może to być nawykowa reakcja na pewien typ osoby lub jej zachowane, które budzi w nas demony przeszłości, może też być skutkiem nieprzegadanego problemu, który nadal budzi emocje przypominając, że kiedyś coś nas zabolało i nadal boli, a czasem jest po prostu objawem specyficznego poczucia humoru.
Po co światu w ogóle potrzebna jest nasza niezależność?
W moim przekonaniu, niezależność jest jedną z kluczowych składowych autentycznego poczucia szczęścia. Skupiając uwagę na świadomym budowaniu swojej niezależności, dzieje się coś bardzo ważnego – stajemy się proaktywni, czyli bierzemy odpowiedzialność za swoje życie. Nie czekamy na idealne warunki, aby coś się zadziało, ani nie czekamy, aż ktoś rozwiąże nasze problemy. Bierzemy sprawy w swoje ręce szukając sposobu, a nie wymówek. Świat byłby piękniejszy, gdyby większość ludzi zaprosiła do swojego życia takie proaktywne budowanie szczęścia.
A Tobie z czym kojarzy się niezależność?
Niezależność kojarzy mi się z wolnością na kilku płaszczyznach, na przykład niezależność finansowa, mentalna, wreszcie emocjonalna. Ta ostatnia jest mi najbliższa z racji tego, czym się zajmuję, czyli rozwijaniem inteligencji emocjonalnej i empatycznej komunikacji. Wolność emocjonalna – wbrew temu, co wiele osób myśli – wcale nie polega na wyparciu emocji. Wręcz przeciwnie, polega na akceptacji wszystkich emocji, umiejętności poradzenia sobie z nimi i wyrażaniu ich poprzez konstruktywną komunikację z drugim człowiekim.
Niezależność mentalna rezonuje mi z autentyczną pewnością siebie, kiedy nic nikomu nie musisz udowadniać. Nikomu nie podporządkowujesz siebie, robisz to, czego pragniesz, a nie to, co wypada. Twoje działania wynikają z wewnętrznego spokoju, i z tego, że żyjesz tak, jak chcesz. Nie jest to łatwe, zwłaszcza w pojedynkę, chociaż, nie trzeba być singielką, żeby czuć samotność. Dlatego też organizuję różne warsztaty i sesje coachingowe, gdzie wspieram kobiety w budowaniu odwagi, wiary w siebie i poczucia „Chcę tego i dam radę”.
Samotne kobiety są OK, ale one automatycznie kojarzą się nam z niezależnością, maksymalną samodzielnością. Słusznie?
Pozwolę sobie przytoczyć historię Weroniki, którą poznałam podczas mediacji rozwodowej. Kobieta po 40-stce, która wraz z decyzją o odejściu męża, rozpadła się na tysiące emocjonalnych kawałków. Tak ją wtedy zapamiętałam. Jednak trzy lata później, nasze drogi skrzyżowały się ponownie. Nie dowierzałam, kiedy zobaczyłam nad wyraz pewną siebie i silną kobietę. Taki obrazek był wspomnianym wierzchołkiem góry lodowej. Szybko bowiem okazało się, że to, co działo się wewnątrz tej kobiety, bardzo różniło się od tego idealnego obrazka. Weronika doszła do ściany i potrzebowała pomocy. Żeby poradzić sobie z trudnymi emocjami związanymi z rozwodem, nieświadomie poddała się pewnym mechanizmom obronnym. Zamrażając lub wypierając swoje emocje, wpadła w niebezpieczną pułapkę „Ja Wam wszystkim pokażę!”. Przybrała maskę niezłomnej Wojowniczki, Zosi Samosi, która poradzi sobie w każdej sytuacji bez proszenia innych o pomoc.
Efekt był taki, że była wyczerpana fizycznie, psychicznie i emocjonalnie.
Zdecydowała się iść na terapię, aby „odmrozić” emocje i przepracować trudny czas. U mnie natomiast uczyła się języka NVC (wyjaśnienie niżej), by komunikować swoje potrzeby w empatyczny sposób.
Reasumując, bardzo często my same wysyłamy światu takie komunikaty samodzielności i niezależności bo proszenie o wsparcie, nie wiedzieć czemu, uznajemy za słabość. Bzdura. To jest właśnie akt odwagi.
W jaki sposób kobiety mogą komunikować w związku, że chcą większej niezależności? Przyznasz, że kobiety bywają czasami niezdecydowane, nie wiedzą dokładnie jak nazwać niezależność i powiedzieć o tym partnerowi, boją się, że ich pragnienie zwiększenia samodzielności zostanie odebrane w odwrotny od zamierzonego, sposób.
To niezdecydowanie kobiet bardzo często ma swoje źródła kulturowe, związane z przypisanym społecznie archetypem „matki Polki”, i w efekcie wielu przekonań, w które ślepo wierzymy. To, czy mówisz jasno, czego pragniesz, czego potrzebujesz, co Ci się podoba, a co nie, jest odzwierciedleniem przekonań. Czyli wszystko zaczyna się w głowie. Dlatego tak ważne jest, by przyjrzeć się swoim przekonaniom i sprawdzić, które z nich wspierają relacje, a które ją niszczą. Do czego sobie dajesz prawo?
Zrób sobie test. Z jakimi uczuciami przechodzą Ci przez gardło takie słowa:
Mam prawo do odpoczynku.
Mam prawo być kochana.
Mam prawo być szczęśliwa.
Mam prawo wyrażać to, co myślę i czuję.
Chcę być szanowana.
Jestem ważna.
Wiele moich klientek przychodzi na coaching właśnie po to, by przepracować przekonania, które odbierają im poczucie szczęścia.
Brak komunikacji z samym sobą, uwikłanie się we własne pragnienia, brak poznania siebie powodują, że nie umiemy nazwać tego, co czujemy i czego oczekujemy. Kto ma gorzej – kobiety, które nie wiedzą co czują, czy mężczyźni, którzy nie chcą tego nazywać?
Mężczyźni, kiedy już przyjdą na sesję, mają bardzo wiele do powiedzenia. Oni również ponoszą konsekwencje wychowania i czynników kulturowych, które „programują” definicje męskości. Od małego słyszą, że chłopaki nie płaczą, a prawdziwi mężczyźni niczego się nie boją. To przykre. Emocje nie mają płci. Są w każdym z nas.
Co do kobiet, mechanizm jest bardzo podobny. Im także wmawia się od dziecka jakie powinny być, a jakie nie. Bardzo boli mnie to, że nadal tak wiele kobiet nie daje sobie prawa do marzeń, do szczęścia, do spełnienie zawodowego, do odpoczynku i ciągle ustawia swoje potrzeby na końcu, bo wszyscy inni są ważniejsi niż ona.
Takie nieuświadomione przekonania mogą być źródłem wielu frustracji…
I w konsekwencji rodzi się konflikt. Mamy zwykle do czynienia z dwoma rodzajami konfliktu: otwartym i zamkniętym. Ten drugi jest trudniej przepracować, bo trzeba znaleźć jego przyczynę, która bardzo często jest zamieciona pod dywan. Czasem nawet ludzie nie pamiętają, od czego się zaczęło. W przypadku otwartości, ludzie mają przestrzeń, aby wyrazić swoje opinie.
Dobrze jest, kiedy pary kłócą się w sposób konstruktywny, czyli taki, kiedy są nastawieni na zrozumienie siebie nawzajem, a nie serwowania listy oczekiwanych zmian. Związek to jest mozaika, piękno relacji versus niespełnione potrzeby, o których rozmawia się ze sobą z gorącymi emocjami.
A kiedy jednak nie da się dojść do satysfakcjonującego porozumienia, wtedy możemy wspomóc się mediacjami?
Jako mediatorka interweniuję w dwóch przypadkach: kiedy jest konflikt i ludzie chcą go rozwiązać, by dalej żyć razem lub współpracować „lepiej niż jakoś”. Często zdają sobie sprawę ze swoich niedociągnięć i decydują się na trening komunikacji, albo akademię rozwoju osobistego.
Czasem jednak dochodzą do wniosku, że jest już za późno na wspólny rozwój i zostają podjęte radykalne kroki. Wówczas rolą mediatora jest stworzenie takiej przestrzeni, gdzie mogą się rozstać godnie i z klasą.
Zatem efektem mediacji jest zmiana?
Życie człowieka nigdy nie jest constans. Nie jesteśmy tymi samymi osobami, co piętnaście lat temu. Co kilka lat wszystkie komórki naszego ciała ulegają wymianie. „Osoba to płynny proces. Płynąca rzeka zmian”, tak o nas, ludziach, mówił psycholog Karl Rogers.
Myślimy, że wychodzimy za Kazika, a Kazik po jakimś czasie jest kimś innym. Nie ma powodu z nostalgią rozpatrywać tego, co minęło. Ważne, co robimy z naszym „dzisiaj” i dokąd nas ono zaprowadzi.
Uzyskiwane podczas mediacji efekty np. w postaci decyzji o rozwodzie, diametralnej zmianie nawyków i przyzwyczajeń, obietnicy samemu sobie, że o coś zawalczę, zawsze ukierunkowane są na to, co będzie, na nowe życie w większej szczerości względem siebie i uważności na motywy podejmowanych decyzji. Mediacje zazwyczaj kończą się happy endem. Nawet, jeśli doraźnie wygląda to na porażkę, jak wspomniany rozwód, to po jakimś czasie, jest to punkt zwrotny, który może rozpocząć bardziej świadome, odpowiedzialne życie.
Na czym więc polega praca trenera komunikacji, mediatora?
Przede wszystkim uczę rozmawiać szczerze i empatycznie, tak, żeby mówiąc o ważnych i trudnych sprawach nie budować murów, a jedynie mosty łączące ludzi.
W tym celu przygotowałam autorski program treningów komunikacji, w którym zebrałam całą swoją wiedzę i doświadczenie, by pomóc innym w konstruktywnym wyrażaniu siebie i empatycznym słuchaniu innych. Sama przeszłam długą drogę rozwoju i doskonale wiem, jak bardzo jest to trudne.
Po pierwsze, jeśli chcesz zrozumieć innych, najpierw musisz zrozumieć siebie i od tego zaczynamy. Poznajemy własny styl komunikowania się związany z typem osobowości, a wraz z nim mocne strony i obszar do przepracowania.
Następnie przyglądamy się różnym przekonaniom na swój temat, jak i to, co myślimy o innych, o świecie, i miłości, itd.
Kolejny krok, polega na zaproszeniu do komunikowania się w empatii, która jest najpiękniejszą drogą rozpoznawania potrzeb swoich i innych ludzi. Taki model komunikowania się zwany „Porozumienie bez przemocy” (ang. Nonviolent Communication, NVC) zaproponował Marshall Rosenberg.
Dla mnie, to coś więcej niż model komunikacji, to filozofia życia.
Dziękuję za inspirującą rozmowę.
MAGDALENA SOKOŁOWSKA – LEGER – Trenerka rozwoju osobistego, mediatorka i coach, wykładowca akademicki, prowadzi Centrum Rozwoju Osobistego Meliores. Specjalizuje się w rozwijaniu empatycznej komunikacji oraz inteligencji emocjonalnej. Inaczej mówiąc – pomaga ludziom dogadać się ze sobą i z innymi, by żyć lub pracować razem „lepiej niż jakoś”. Uczy rozmawiać szczerze, asertywnie i empatycznie. Wspiera w odnajdywaniu utraconego spokoju, wewnętrznej mocy i autentycznej pewności siebie.
Prywatnie uwielbia thrillery psychologiczne, koncerty rockowe i kuchnię francuską.