Wywiad z Anetą Stępień, inicjatorką akcji „Razem Silne” oraz koordynatorką kampanii społecznej na fb „Dzień Weterana – Szacunek i Wsparcie”.
Joanna Pastuszak – Cybulska: Jesteś żoną weterana misji poza granicami kraju. Pracujesz dla kobiet takich jak ty – życiowych partnerek żołnierzy – weteranów. Organizujesz dla nich cykliczne spotkania. W jakim celu się spotykacie?
Aneta Stępień: Jestem żoną weterana rannego na misji w Afganistanie w 2002 r. Nie pracuję na rzecz tych kobiet, jestem raczej zaangażowana we wspólne wsparcie dawane sobie nawzajem, razem staramy się robić coś dla siebie, innych weteranów i ich bliskich. Szczególnie miejsce w naszym sercu zajmują nasze dzieci.
Na spotkaniach spotykamy się w grupie trzydziestu pięciu, a czasem tylko kilkunastu osób – wszystko zależy od tego, jakim czasem dysponujemy. Z reguły są to spotkania weekendowe, które trzeba zaplanować wspólnie z rodzinami, pracą czy służbą mężów w wojsku. Są to dla nas chwile bezcenne. Spędzając wspólnie czas, rozmowom i radości nie ma końca. Każda z nas dzieli się swoją historią, przeżyciami, emocjami, ale najważniejsze jest to, że możemy być przez kogoś zrozumiane.
Z jakiego powodu powołana została akcja pomocy żonom weteranów „Razem Silne”?
Kiedy na misji zostaje ranny żołnierz, jego rany nosi cała rodzina. Często nie są to rany wyłącznie fizyczne. Są to również doświadczenia odciskające się na psychice człowieka. To, co niewidoczne dla otoczenia, jest trudniejsze do zniesienia. Wraz ze swoimi mężczyznami, kobiety cierpią równie mocno, muszą dźwigać nie tylko ból i lęki męża, ale muszą mierzyć się też z własnym strachem, z własną słabością.
Otoczenie, teściowie, dzieci, wymagają żebyśmy były silne, spokojne, żebyśmy na nowo się zorganizowały, uporządkowały nasz świat. Ilość tych obowiązków często nas przerasta i zaczynamy tracić kontrolę nad sobą, swoim życiem, zaczyna dominować uczucie klęski, poczucie, że się zawiodło, że być może nie dajemy rady tak jakbyśmy chciały. A powodem tego jest zwyczajny brak sił. Dlatego ważny jest kontakt z innymi kobietami, które doświadczyły tego samego, przeszły podobną drogę – to podstawowa potrzeba bycia w grupie, bycia zrozumianą i zaopiekowaną.
Stąd wziął się pomysł cyklicznych spotkań. Spotkania, warsztaty, nawiązane przyjaźnie i kontakty pozwalają niejednej z nas przetrwać cięższe chwile. „Razem Silne” nie stało się zwykłym hasłem, a celem w samym sobie.
Jakie są typowe zadania żon, kiedy ich mężowie pełnią zadania poza krajem?
Kiedy mąż wyjeżdża na misję, absolutnie wszystko spoczywa na kobiecie – cała trudna i mozolna rzeczywistość. Oprócz tego, stajemy się ,,opiekunkami i terapeutkami” teściów, wymagają oni ciągłego uspokajania i zapewniania, że wszystko będzie dobrze. Wiele osób zapomina o naszych emocjach, że my przeżywamy sytuację dwa razy mocniej. Typowe zadania wykonujemy podwójnie, jesteś i jednocześnie mamą i tatą. I nie jest łatwo pogodzić obie role. Jesteś i kobietą, i jednocześnie mężczyzną. Wszelkie awarie domowe, samochodowe nagle są na twojej głowie, a złośliwość losu bywa taka, że na przykład coś się psuje dzień po wylocie męża na misję.
Z tym wszystkim wiele z nas radziło sobie doskonale, są też bliscy i przyjaciele, którzy nas ratowali z opresji jak np. mnie, kiedy z dumą podniosłam maskę auta i już niemal uzupełniłam płyn do spryskiwaczy. Mina sąsiada była bezcenna, gdy zapytał czy uzupełniam płyn do chłodnicy? Cóż, odkręciłam nie ten kurek co trzeba…
Jak psychicznie radzicie sobie z trudnościami życia codziennego, wielomiesięczną separacją i obawą przed tą najgorszą wiadomością, która może przyjść w każdej chwili?
Tak naprawdę, nie radzimy sobie z tym wcale. W dzień udajesz twardzielkę, uśmiechasz się, bawisz z dziećmi, pracujesz i funkcjonujesz jak automat, odliczając dni do powrotu. Noce są koszmarne, gdy płaczesz ze strachu, tęsknoty, ludzkiego zmęczenia i samotności. Nikt nie umie zrozumieć naszej sytuacji, tego paraliżującego strachu. To, czego doświadczą kobiety w tym czasie, zostanie z nimi już raczej na zawsze. Wiele z nas zmaga się z depresją, bezsennością, uzależnieniem od leków nasennych, ciągłą potrzebą kontroli, by zapobiec ewentualnym nieszczęściom.
W tym wszystkim cały czas towarzyszy ci poczucie winy, bo ,,zgodziłaś się”, by jechał. A przecież nie mogłaś się sprzeciwić, on jest żołnierzem, to jego zawód, służba i miłość do munduru. Każda z nas miała taką rozmowę z samą sobą, nie były one nigdy łatwe ani oczywiste.
Jak poradziłaś sobie z wypadkiem męża podczas patrolu?
Czy sobie poradziłam? Do dzisiaj się nad tym nieraz zastanawiam. Jak dostajesz informację, że mąż został ranny, że stracił nogę, że jest na stole operacyjnym, gdzie trwa walka o życie, zamiera ci świat, wszystko staje w miejscu. Ale wtedy nie masz czasu na ból, na płacz, na rozpacz. Chcesz czy nie chcesz, masz siły czy nie, zbierasz się w sobie, bo są dzieci, są rodzice, są bliscy i najważniejsze, jest mąż, który teraz najbardziej cię potrzebuje. W dzień robisz wszystko co możliwe, by temu podołać, za to w nocy, gdy jesteś sama w łazience, pod prysznicem wyjesz z rozpaczy i własnej bezradności. Ale wiesz, że nie możesz się poddać, paradoksalnie to właśnie wtedy bliscy czerpią od ciebie siły i nadzieję, w chwilach gdy to ty najbardziej tego wsparcia i siły potrzebujesz, stajesz się oparciem i ścianą.
Czy żony żołnierzy, ogólnie mówiąc funkcjonariuszy związanych z resortami siłowymi, są jakoś szczególnie twarde życiowo?
W większości na pewno są. Trzeba mieć naprawdę silną psychikę, żeby każdego dnia radzić sobie z lękiem o najbliższą osobę, zarówno o męża na misji, jak i codzienną służbę policjanta czy strażaka na akcji. Tym bardziej, że przecież wiele z nas ma swoją pracę, nieraz i służbę, obowiązki, do tego prowadzimy dom i wychowujemy dzieci. Niejedne plany odwieszane są na kołek, bo nagle wpadnie służba męża, czy poligon czy szkolenie, i ze wszystkimi codziennymi obowiązkami kobieta musi dać sobie radę.
Jak bardzo kobieta związana z funkcjonariuszem mundurowym powinna być niezależna? Pod jakimi względami powinna taka być (mentalnie, finansowo, decyzyjnie)?
Powinna być tak bardzo niezależna, jak tego chce i może. To są już sprawy bardzo indywidualne każdej z rodzin, wynikające z jej możliwości czy predyspozycji. Tak jak w życiu – jedna kobieta spełni się będąc mamą, czy gospodynią domową, a inna potrzebuje do tego pracy i realizacji zawodowej w pełnym zakresie. Ważne, aby to był świadomy wybór kobiety.
Czym jest dla Ciebie niezależność?
Dla mnie pełna niezależność, to siła podejmowania samej decyzji. Sytuacja, która jej nie wymusza. Niezależność, to też dla mnie przywilej bycia kochaną każdego dnia mimo cholernego, diabelskiego charakteru 🙂 . Gdy moje emocje nie zależą od emocji partnera, żadne z nas nawzajem się nie ogranicza. Ani zawodowo, ani finansowo.
Jak wzmacniacie swoją siłę, aby choroby zawodowe mężów, czasem inwalidztwo fizyczne, czasem stres pourazowy, nie miały na was i rodzinę negatywnego oddziaływania? Co Was wzmacnia?
To są trudne pytania. Dużo zależy od tego, jak wygląda dany związek, ile razem przeszli i co mają przepracowane, jak dobrze się znają. Ważne jest wspieranie siebie nawzajem, rozmowy, choć wiadomo, że z faceta – żołnierza ciężko coś wyciągnąć, bo u nich zawsze wszystko jest OK.
Nas wzmocniły spotkania na warsztatach terapeutycznych z innymi rodzinami weteranów. Podczas spotkań, gdy usłyszysz, że inni mają podobne odczucia czy problemy, czujesz że nie jesteś w tym sama, że „nic ci się nie wydaje”. Łatwiej wtedy zrozumieć partnera i jego sposób widzenia, odczucia. Dzięki tym spotkaniom mężczyźni widzą, że inne żony mówią niemal to samo co jego własna kobieta w domu.
Nieważne, ile lat ma już twój związek, ważne by czuć, że jest się w nim razem, nie obok siebie. Nawet gdy siedzicie osobno na kanapie oglądając film, czujecie tą bliskość. Ważne, gdy czujesz że możesz na tę druga osobę liczyć w każdym momencie, w chwili dobrej i złej. Prawdą od wieków jest to, że gdy masz wsparcie, to z każdej niemal złej chwili możesz wyjść z uniesioną głową, jesteście wtedy silniejsi, bo jesteście razem.
Żyjecie w specyficznym środowisku. Jak odnajdujecie się w cywilnym świecie, w którym dominuje trochę inny rytm niż ten Wasz, wojskowy?
To jest tak samo specyficzne środowisko, jak i środowisko nauczycieli, policjantów, służby zdrowia itd. – każde z nich ma swoje przywary i żyje zgodnie w zawodowym kalendarzem. Tak naprawdę otoczenie budujemy my sami. Wydaje mi się, że z biegiem lat i tak te granice się zatarły, że każde ze środowisk bardziej otworzyło się na inne. Mamy przyjaciół zarówno po stronie rodzin wojskowych, jak i poza nimi, i nie rozróżniamy ich w ten sposób. Nasze środowisko bywało hermetyczne, ale teraz jest wymiana, może ta otwartość wynika z tego, że już coraz rzadziej mieszka się na wyłącznie wojskowych osiedlach. Teraz jest tam też wielu cywilów. Dzięki temu te środowiska się przenikają.
Czy wrażliwość żony weterana ulega zmianie w trakcie związku?
Jesteśmy bardziej wyczulone na niuanse. Kiedy coś się komuś dzieje, to dziwnym zbiegiem okoliczności docieramy jakoś do tej osoby. Wspieramy się, kiedy coś się dzieje blisko nas, zwłaszcza, jeśli chodzi o dzieci. Np. było ogłoszenie, że dziecko straciło nogę w trakcie wypadku. To jest dla naszego środowiska znany przykład, bo wielu z naszych mężów jest po amputacjach, dlatego szybciej wyłapujemy te wiadomości z otoczenia i mocno się w to angażujemy. Wiemy o czym się mówi, kiedy ktoś traci jakąś część siebie. Kiedyś tego tak łatwo nie zauważałyśmy.
Na pewno jest wśród nas większa uwaga na wydarzające się zło, gotowość do pomocy, aby pokazać, że nikt nie jest sam ze swoim cierpieniem. Same tego doświadczyłyśmy, same to chcemy oddawać.
Czego uczy mąż weteran?
W każdym kontekście tego słowa – uczy cierpliwości, poszukiwania dróg do zrozumienia siebie. Kiedy rozmawiamy z dziewczynami, to zawsze pojawia się temat braku wzajemnego zrozumienia. Wiele z nas doświadczało np. bezsenności męża. Budzili się w nocy i po raz kolejny analizowali trudne sytuacje z misji. Kobiety na początku tego nie rozumiały. Naturalne jest, aby pomyśleć, że coś się dzieje z relacją, że on jej o czymś ważnym nie mówi – klasyczne kręcenie filmu w głowie. To jest totalne odcięcie się od domu, obowiązków, jemu się nic nie chce, nic go nie interesuje, zamyka się na świat, to co wcześniej go bawiło już go nie śmieszy.
Mężczyzna nie potrafi się tym otwarcie dzielić, to wychodzi długo później, po wielu próbach rozmów. Nie wynika to z tego, że nie chce, ale na początku, kiedy wszystko jest jeszcze świeże w pamięci, to nie potrafi tego robić. Jemu się wydaje, że chroni kobietę, a kobiecie, że się oddala od rodziny. On liczy na to, że samo się ułoży. A kiedy temat nie jest omówiony, to powoduje, że ludzie się nawet rozstają. To jest brak wzajemnego zrozumienia, wymaga on nauki przez każdą ze stron, aby znaleźć drogę we własnym kierunku, aby się odzyskać.
Jak po powrocie z misji układają się relacje między ojcem, a dziećmi? Domyślam się, że wszyscy muszą nauczyć się siebie na nowo?
To zależy od wieku, w jakim są dzieci, kiedy rodzic wyjeżdża. U nas to była nieobecność kilkumiesięczna. Przed wyjazdem, przygotowania trwają kilka miesięcy, czyli ta nieobecność jest duża. Powrót też nie jest natychmiastowy, poukładanie rytmu życia w pewną regularność trwa. Zależy to też od stanu psychicznego oraz fizycznego w jakim dana osoba wróciła, oraz czy w trakcie misji wydarzyły się jakieś wypadki.
Podczas nieobecności mężów, kobiety przyjmują na siebie rolę matki, żony, męża. Zajmujemy się wtedy wszystkim. I bardzo często naszym błędem jest to, na co zwracają nam uwagę psychologowie, że nie umiemy odpuścić po powrocie mężczyzn. Kiedy mąż wraca, niech przejmie z powrotem swoje role. Te obowiązki sprzed wyjazdu powinny do niego wrócić, część z nich można podzielić na nowo. My tego na początku nie umiałyśmy oddać.
Często tak było, że dzieci, zwłaszcza chłopcy w wieku lat dwunastu, trzynastu, piętnastu przejmowali na siebie odpowiedzialne role głównego mężczyzny w domu. Mieli zakodowane, że to oni będą pilnować wszystkiego, bo takie dostali zadanie od taty. Po powrocie trzeba to wszystko z powrotem ułożyć, przypomnieć synowi, że ty jesteś jeszcze dzieckiem, powinieneś wrócić do swojej roli.
Czy u żon weteranów też występuje zespół stresu pourazowego?
Mówi się, że jeśli choruje mąż lub żona, która była na misji, to choruje cała rodzina. I to się sprawdza, te przeżycia są trudne, przechodzi się przez to bardzo ciężko. Rany otwarte, fizyczne łatwiej się znosi, można je zaleczyć szybciej niż rany psychiczne. Mamy przypadki, że żony też się leczyły w klinice stresu bojowego, bo problemy relacyjne z mężami je przerastały. Z zewnątrz człowiek jest czasami twardy, ale wewnątrz to nadal jest „otwarta rana”.
Jak taki związek wpływa na docenianie codzienności? Czy po powrocie dokonuje się jakieś przewartościowanie?
Przewartościowanie jest zawsze wtedy, gdy kogoś dotnie jakiś problem. Wtedy zaczynasz żyć na nowo. Wtedy życie zmienia się momentalnie. Kiedy człowiek jest młody, bywa że na życie patrzy mocno konsumpcyjnie, dąży do zbudowania domu, dorobienia się samochodu, mnóstwa gadżetów potwierdzających w jakimś sensie jego status. Gdy jednak coś się wydarzy, stwierdza, że materializm nie ma aż tak wielkiego znaczenia. To, co ważne do życia to druga osoba i tworzenie rodziny.
Musisz mieć kogoś, kto pomoże Ci odbudować się, wzmocnić wewnętrzną siłę. Jest u nas dokładnie tak, jak w bajkach – związek jest na dobre i na złe. Kiedy są trudności, wtedy to się naprawdę potwierdza. Dzisiaj możesz mieć karierę, możesz być superważny, jednak jutro możesz tego nie mieć. A ta bliska osoba jest z Tobą w każdej chwili.
Kiedy jest ten najważniejszy moment, w którym kobiety decydują się na poszukiwanie dla siebie pomocy?
To jest chwila, kiedy zdają sobie sprawę, że same tego nie pociągną, że coś je przerasta, że nie dadzą sobie rady. Są zmęczone i mimo prób, nie znajdują żadnego dobrego wyjścia.
Wspierają teściów, rodziców, dzieci, nie pokazują strachu, aby nie osłabiać najbliższych. Wieczorami siedzą same ze swoimi myślami i kumulują w sobie ten cały strach – własny i ten przejęty od rodziny. Ważne jest wtedy wsparcie innych dziewczyn, które żyją tymi samymi sprawami, znają je z własnej codzienności. Nie zawsze to jest od razu wizyta u psychologa, czasem wyzwalająca jest rozmowa z kimś, kto po prostu rozumie problem.
Czy u osób powracających z misji pojawia się problem uzależnień?
Jest to ogromny problem, który jak dotychczas, jeszcze nie jest dobrze rozpoznany. Kładziemy nacisk na to, aby warsztaty były prowadzone wraz z żonami, aby umiały się one odnaleźć w nowych sytuacjach. To przecież one w pierwszej kolejności widzą, co dzieje się z najbliższą jej osobą. Uczymy kobiety podczas warsztatów, aby umiały dostrzegać i rozumieć problemy uzależnienia i współuzależnienia, jakie mogą się wydarzyć w ich życiu, aby umiały działać z wyprzedzeniem, jeśli zauważą jakieś niepokojące symptomy.
Dużym problemem jest uzależnienie od alkoholu, nie tylko mężczyzny, ale też pijącej z nim dla towarzystwa kobiety. Chcąc zatrzymać go w domu, mieć pewność gdzie będzie, żony miewają pomysł, aby w tygodniu siedzieć po pracy z mężami przy piwie. A przecież uzależnienie kobiety jest inne niż mężczyzny, one uzależniają się szybciej i jest to dla nich bardziej obciążające. Wtedy nie ma już innego wyjścia, konieczny jest terapeuta, który będzie pomagał w rozwiązaniu już nie tylko kwestii uzależnienia, ale też tego wszystkiego, co było jego przyczyną.
Dziękuję Ci za pełną życiowej mądrości rozmowę!
ANETA STĘPIEŃ – Inicjatorka akcji „Razem Silne” oraz koordynatorka kampanii społecznej na fb „Dzień Weterana – Szacunek i Wsparcie”. Prywatnie – żona weterana, matka dwójki dzieci, żyje w towarzystwie psa i kota.