Rozmowa z Jakubem Gromkiem, Panem Produktywnym, autorem książki „Obudź swoją produktywność” i mentorem FKN
Joanna P.C. Jesteś mentorem Fundacji Kobieta Niezależna, a w sieci występujesz jako Pan Produktywny. Skąd pomysł, że produktywność jest ważna?
Jakub Gromek: Zanim odpowiem, to chciałby ujednolicić definicję, bo dla każdego produktywność może znaczyć coś innego. Dla wielu osób, produktywność to osiąganie sukcesu, zdobywanie tego co zostało zaplanowane. Dla mnie to wykonywanie rzeczy ważnych, które są w zgodzie z moimi wartościami. Wszystko, co chcę osiągnąć. To jest skupienie na tych rzeczach, które są dla mnie najbardziej istotne. Ważne, aby realizować siebie, swoje cele, swoje marzenia, budować życie świadomie w oparciu o wartości i misję jaką mamy w życiu. Aby kierować się własnym pomysłem na siebie, a nie sugestiami innych osób.
Wielu ludzi nie zastanawia się nad tym co jest dla nich ważne, co znaczy sukces, szczęście, a dla mnie to są fundamenty szczęśliwego i radosnego życia. W tym też zawiera się budowanie podstaw niezależności. Dlatego produktywność jest ważna, bo skupia naszą uwagę na tym, co naprawdę istotne i kierunkuje nasze działania.
Dlatego zacząłeś studiować coaching, aby wreszcie osiągać swoje cele?
Wciąż łączę wiele ról, bo nadal pracuję w IT, ale coachingiem zająłem się z nieco innego powodu. Nie potrafię pracować bez ludzi, potrzebuję ich by mieć energię. Gdy jestem zamknięty w domu, dosłownie tracę siły, a gdy wchodzę na konferencję to jestem wulkanem energii. Od 2014 roku, kiedy zacząłem się świadomie rozwijać pod okiem Kamili Rowińskiej, zobaczyłem że można żyć inaczej. Dostrzegłem, że jest wiele osób, którym mogę pomóc, bo jestem przed nimi przynajmniej o dwa kroki. I po kilku szkoleniach, m.in. „Zbuduj wewnętrzną siłę” i po „Akademii Trenera”, stwierdziłem, że to jest coś co chciałbym robić, by było to moją pracą.
Pomaganie jest moją wartością i chciałbym wspierać tych, którzy potrzebują akurat tego, na czym się znam. Zdecydowałem się na studiowanie coachingu w tej samej szkole co Kamila. Więc na mojej drodze coachingowego rozwoju najpierw byłem ja i moja potrzeba samorozwoju, ale potem szybko weszli w to ludzie, którym zacząłem pomagać.
Postrzegasz siebie jako coach kariery czy life coach?
Bazując na tym, czego potrzebują obecnie klienci, to wygrywa life coaching, a w drugiej kolejności znajduje się coaching biznesowy. Pandemia obnażyła nasze wyzwania, problemy z jakimi się mierzymy. Niezależnie, czy ktoś ma 20-letnie doświadczenie w biznesie czy buduje start up, to jeśli nie odblokuje siebie, tzn. w świadomy sposób wykorzysta swój potencjał i swoje mocne strony, nie będzie odnosić spektakularnych sukcesów. To, co np. jest moją słabszą stroną, mogę delegować na innych, aby ktoś wykonywał zadania, których nie lubię albo wiem, że ktoś zrobi to lepiej ode mnie. Ale najpierw warto dowiedzieć się w czym jestem dobry, co mnie mobilizuje, a co spowalnia. W taki sposób buduje się skuteczność biznesową.
Klienci nieraz przychodzili i mówili, że potrzebują coachingu biznesowego, a potem się okazywało, że rozmawialiśmy o relacjach, związkach, o tym co daje im radość, energię, a co ją odbiera. Dlatego określiłbym siebie dzisiaj jako life coacha. Jeśli poukładamy się jako ludzie, to potem możemy budować biznes i dawać dobry przykład jako liderzy. To jest naturalny i właściwy ciąg.
To co mówisz, wydaje się mało ekscytujące. Nie ma tu miejsca na nieprzewidywalność, moment zaskoczenia, coś co nas ciekawi w każdym kolejnym dniu życia …
To, co mówię to kompetencja jaką zbudowałem. Prywatnie, jestem, a raczej byłem typem człowieka żyjącego w stylu „carpe diem”, bez planów. Życie to pełny spontan, improwizacja na każdym etapie.
Jak to się ma do produktywności?
Bez zaplanowania nie da się wiele osiągnąć. Idąc trybem „carpe diem” nie przejmujesz się co będzie dalej, można być zadowolonym ze wszystkiego, co się osiąga. Po prostu jesteś, żyjesz, wszystko cię zadowala. Ale kiedy zaczniesz się zastanawiać co daje ci szczęście, co chcesz osiągnąć, kiedy pojawią się dzieci, zmienia się twoja sytuacja życiowa, to wtedy przychodzi czas na refleksję. I wtedy się gubimy, bo jeśli nie myśleliśmy o naszych oczekiwaniach wobec siebie czy życia zbyt często, to trudno jest to potem precyzyjnie określić.
Na przykład, “byłem dziesięć lat w związku i byłem szczęśliwy. Teraz już w nim nie jestem i nie wiem, czy jestem szczęśliwy. Nie wiem co to dla mnie znaczy być szczęśliwym”. I kiedy zaczniemy sobie zadawać te pytania dzisiaj, to za rok będziemy w zupełnie innym miejscu, ale trzeba w sobie wpierw przełamać tę niechęć przed poznawaniem samego siebie.
Widzę to trochę jako ciemną stronę rozwoju osobistego. Zastanawianie się, dochodzenie do pewnych wniosków to może być bardzo obciążające, to może być duży koszt energetyczny, ale warto to robić. Długoterminowo patrząc na siebie i otoczenie klientów z jakimi pracuję, wszyscy którzy zechcieli rozwijać się, zyskali na tym dużo. Pojawiały się ciężkie emocje frustracji, bezsilności, ale w perspektywie budowanie niezależności, to jest silny fundament od którego dobrze jest zacząć podróż.
Skoro już wspomniałeś o tym, to powiedz, jaka jest Twoja definicja niezależności?
To jest możliwość decydowania o sobie w pełni. Decydowanie o każdym obszarze życia.
Tych “niezależności” może być wiele np. można je rozpatrywać jako niezależność od rodziców, finansową, od pracy, szefa. To jest decydowanie o samym sobie w zgodzie ze swoimi wartościami.
Od jakiego okresu życia należy budować niezależność? Jesteś ojcem dwóch córek, czy już teraz myślisz o tym, aby pomagać im budować własną niezależność?
Do wychowywania mam podejście cierpliwe, dające dużą przestrzeń do decydowania o sobie od najmłodszych lat. Dopóki dzieciom nic nie grozi, to daję im wolny wybór we wszystkim, co robią. Jeśli któraś z moich córek idzie bez szalika w mroźny dzień, nawet jeśli się rozchoruje, mimo moich ostrzeżeń, to będzie to konsekwencją jej wyboru. Chcę, żeby same doświadczały nieuchronności efektów tego, co chcą robić. Chcę im pokazać też na własnym przykładzie, co znaczy być samodzielnym, niezależnym. Kiedy się uczę, to mówię, że idę się uczyć, kiedy pracuję, to mówię im, że pracuję. Kiedy idę na coaching, to tłumaczę im, że jest to pomaganie innym szukania swojego celu. Tłumaczę im to jak dorosłym, daję im możliwość zadawania pytań, możliwość dociekania, ale też ignorowania.
Staram się nie wpływać na ich decyzje, staram nie pokazywać dwie strony medalu, różne alternatywy. Daję im możliwość decydowania o tym, czy coś chcą robić, czy nie. Rozmawiamy o pieniądzach, o wydatkach, o przyszłości, o tym co mogą robić w życiu, pomagam im odkryć ich talenty. Nie naciskam mówiąc – Widzę, że lubisz tańczyć to powinnaś ćwiczyć taniec. Pytam – Co najbardziej lubisz robić? Słyszę: Lubię rysować. To może chciałabyś, abym zapisał cię na zajęcia? Jedna córka mówi – Super, zapisz mnie!, a młodsza mówi – Nie chcę. I to jest OK. Nie naciskam. Zapisaliśmy jedną z nich do kółka teatralnego i ona zdecydowała, że nie będzie występować w spektaklu. Nie ma sensu naciskać, odda komuś rolę i to jest w porządku. Nikt jej nie namawia czy nie krytykuje mówiąc „ty jesteś taka czy inna”, musisz zagrać.
Wielu rodziców namawiałoby dziecko, aby zmieniło swoje zdanie. Miewasz w takich momentach pokusę coachowania córki?
Nie zamierzam coachować córek, ale przez to, że mam te kompetencje, to nie ukrywam że zadaję dużo otwartych pytań, sprawdzam co jest powodem konkretnej decyzji. Na przykład, jedna jest chora, i zostaje w domu, i druga też nie chce iść do szkoły. Pytam: Co jest powodem że nie chcesz iść? Może źle się czujesz? Może coś niepokojącego dzieje się w szkole? Raz było tak, że nie dogadywała się z koleżankami, widziałem, że towarzyszą temu silne emocje. Pytałem, co by się musiało wydarzyć, aby zechciała iść, jakie ma oczekiwania, co możemy wspólnie z tym zrobić? Automatycznie wchodzi w to coachingowy tryb, to pomaga otwierać rozmowę.
Wolę być dla moich córek tatą niż coachem. Chcę, żeby miały poczucie, że mogą ze mną porozmawiać, by czuły że ich dobrostan jest dla mnie bardzo istotny. Daję im możliwość zadawania pytań. Wiedzą, że nie będę naciskał na uzyskanie odpowiedzi, ale będę pytał i jeśli zechcą mi powiedzieć co stoi za ich poszczególnymi wyborami to to zaakceptuję. A jeśli nie będą chciały tego wyjaśnić, to nie będę robić z tego tragedii, to jest ich decyzja, mimo, że chciałbym wiedzieć.
A co, kiedy widzisz zachowanie znajomych z którym się nie zgadzasz? Dajesz rady czy raczej starasz tego nie robić?
Ekstrawertyk najpierw mówi, potem myśli, więc znając swój styl działania, wyprzedzam to. Staram się najpierw dowiedzieć, czy chcą otrzymać ode mnie informację zwrotną, czy jest to dla nich istotne. Nie udzielam rad, ale jeśli chcą to zwracam uwagę i poszerzam im perspektywę patrzenia, co mogli zrobić inaczej. Są osoby które nie chcą słyszeć takiego komentarza, a inne pytają – A co mogłem innego zrobić? I wtedy kieruję rozmowę tak, aby osoba sama odkrywała inne rozwiązania. Wiadomo, że kiedy zwracam się do kolegów, to jest to mniej oficjalne, mówię wprost, że dane zachowanie było bezsensowne. Zobacz co się wydarzyło, partnerka obrażona, dziecko obrażone – co wygrałeś na tym? Można było załatwić to inaczej.
A gdy Twoje córki będą miały inną definicję niezależności niż Ty?
To będzie to OK. Ja będą się starał do samego końca dawać im dobry przykład i pozwalać im decydować o sobie. Nie chcę ponad wszystko mieć racji, bo wolę mieć dobrą relację niż rację. I dzieci mają prawo do tego, aby się ze mną niezgadzać. Uważam, że mają prawo do decydowania o sobie od początku, pod warunkiem, że nie jest to dla nich niebezpieczne.
Trzeba też dać dziecku poczucie sprawczości, aby miało przekonanie od małego, że może decydować o sobie. Staramy się dawać wraz z partnerką naszym córkom przestrzeń w niezależności do samodzielnego decydowania o tym, co będą jadły czy w co się ubiorą. Pokazujemy im, że życie to nie jest „tato, mamo podaj mi, zrób mi”, ale że są też obowiązki. Dziewczynki same sprzątają, zrobią sobie coś do jedzenia. Im to sprawia radość, i nam również, bo widzimy że są już samodzielne i potrafią wybierać to, co jest dla nich dobre. To jest pierwszy krok do budowania niezależności, bo jeśli jest głodna, to nie musi czekać na kogoś aż zrobi jej jedzenie, może sama zadecydować o tym, że teraz chce zjeść. To jest pomocne do budowania poczucia sprawczości, pewności siebie, że ona może coś zrobić zgodnie z jej potrzebami. Ty decydujesz. Nie chcesz jeść, to nie jedz teraz.
Proszę często moją mamę, która ma trzydziestoletnie doświadczenie bycia przedszkolanką, by nie namawiała moich dziewczyn, aby ciągle coś jadły. Moje dzieci są nauczone, aby jadły tyle, ile potrzebują, a nie przejadały się. To nie jest dobre mówienie „babci będzie przykro”, to jest szantaż emocjonalny i tego nie chcemy uczyć dzieci, wymuszania czy zmuszania do pewnych rzeczy. To są elementy które długoterminowo pokazują, że dziewczynki są szanowane. Dając dzieciom odpowiedzialność za siebie i możliwość decydowania o sobie, dajemy im szansę na to, że wejdą silniejsze w dorosłość.
Wielu rodziców oprócz jedzenia, narzeka też na późne granice snu ich dzieci. Na co w tym przykładzie zwróciłbyś uwagę?
Odkąd urodziły się moje córki, kładziemy je spać około dziewiętnastej trzydzieści, czytamy bajkę i zaraz potem idą spać. Wiem, że o dwudziestej trzydzieści mogę swobodnie się umawiać z moimi klientami, bo wtedy na pewno jestem już wolny. Inni rodzice mówią mi, „A moje idzie spać o dwudziestej trzeciej”. Powiedziałbym wtedy, że są pewna granice i dobre praktyki które należy wprowadzać odgórnie, ale też dawać przykład. Dzieci powinny mieć świadomość, że ja też potrzebuję przestrzeni dla siebie, idę spać, jestem zmęczony, że rodzice potrzebują czasu dla siebie. One to rozumieją i akceptują, ale trzeba o tym z nimi rozmawiać, dowiadywać się co czują kiedy to słyszą. Co potrzebują, jakie mają oczekiwania.
To wygląda gładko, wielu rodziców czytając to, pewnie w to nie uwierzy.
Jest to możliwe, ale trzeba zacząć to wprowadzać od początku i małymi krokami. Jeśli dziecko idzie spać o dwudziestej trzeciej, to nie kładź go spać o dwudziestej, bo przez trzy godziny będziesz się stresować razem z nim. Jeśli zaczniesz od rozmowy, wyjaśnisz swoje argumenty, zobaczysz zmiany. Byle nie było to autorytarne – od dzisiaj idziesz spać o ósmej! Czy Ty lubisz, kiedy tak się do Ciebie mówi? Nie narzucaj swojej woli zgodnie z zasadą „dzieci i ryby głosu nie mają”, bo wychowasz uległe dziecko.
Ja jestem zdania, że powinniśmy być partnerami, mówić otwarcie – Słuchaj, kładziemy się o piętnaście minut wcześniej. W kolejnym tygodniu też. I to jest metoda małych kroków. I po kilku tygodniach masz już dwie godziny ekstra dla siebie, możesz iść pobiegać, coś obejrzeć, masz czas na książkę, na relaks. Im wcześniej zrozumiemy, że nie jesteśmy niewolnikami w naszym domu, tym szybciej zaczniemy budowanie wzajemnej, rodzinnej niezależności.
Kobiety mówią, że chciałyby mieć więcej niezależności, ale nie wiedzą jak o nią zabiegać. Dlaczego mężczyźni boją się niezależności kobiet?
Moim zdaniem to nie kwestia obawy, a raczej jakości zbudowanej relacji. Widać to zwłaszcza wtedy, gdy pojawiają się dzieci. Dzisiaj, jako społeczeństwo bardzo często żyjemy przeszłością wyciągniętą z domu. Nie musimy powtarzać tych stereotypów, które są nam znane z dawnych lat, że to kobieta ma być „udomowiona” i wykonywać wszystkie domowe prace.
Partnerstwo to jest coś określonego. Trzeba zdefiniować w związkach, co to znaczy, że ja jestem partnerem. Na przykład widać to w pytaniu – Czy mąż ci pomaga? Mąż nie jest gościem hotelowym, on ci nie pomaga. Każdy z domowników powinien mieć określone obowiązki, to powinna być wspólna decyzja. U nas w domu obecnie podział obowiązków jest 60-40, gdzie ja mam do wykonania 40% obowiązków domowych. Teraz nagrywam materiał szkoleniowy i moja partnerka więcej uwagi poświęca sprawom domowym. Kompensujemy to jednak inaczej. Jak mam wolniejszy czas to ustalamy, że ona ma np. dwa dni wolne i może z nimi zrobić co chce. Wszystko zaczęło się jednak od rozmowy.
Ja też kiedyś żyłem w przekonaniu, że ja jej pomagam, czekam na order, bo umyłem naczynia, gdzie jest moje dowartościowanie? Nie jestem idealny, ale czuję się teraz lepiej, bo wiem czym żyje dom, co mam dopilnować, nic mi nie umyka z rodzinnych relacji. Nikt, kto jest w wysokiej strefie komfortu, tzw. księciem w swoim domu, dobrowolnie nie będzie chciał oddać tego statusu. I podejście do sprawy powinno być delikatne, a nie emocjonalne. Kiedy przyzwyczailiśmy sobie partnerów do pewnego stanu rzeczy i nagle, po szkoleniu czy lekturze „rozwojowej” książki, natychmiast chcemy wprowadzać zmiany, to to nie zadziała. Trzeba porozmawiać o tym, że jest się w procesie, że chce się tę zmianę wprowadzić i że trzeba to zrobić razem, że to będzie dla naszej rodziny dobre. Widzę to tak, powiedz mi jak ty to widzisz, co ty być chciał? Jak się z tym będziesz czuć, gdy tak to rozwiążemy?
Czyli rozmowa jest pierwszym krokiem do wszystkiego?
Bez przemyślenia i rozmowy, nie dojdziemy do consensusu. Na przykład taka myśl – dla mnie idealny związek to jaki? Brakuje mi czegoś, ale jak bym chciał, aby on wyglądał? Jak ja sobie nie odpowiem na to pytanie, to jak mogę budować dobry związek, kiedy ja nie wiem jaki on ma być? Żyjemy przekonaniami z filmów, z opowieści kolegów i koleżanek. Te dyskusje opierają się o stereotypy, nie ma tam rozmowy, wspólnoty i partnerstwa, są roszczenia, oczekiwania, podejście bo znowu „wszystko ja” – to są uogólnienia. To są emocje, to nas nie zaprowadzi do niczego trwałego.
Zacząłbym od rozmowy z samym sobą, a potem z partnerem. Do każdej rozmowy warto się przygotować. To co jest przygotowane, przemyślane wybrzmi zupełnie inaczej, niż podczas wykrzyczenia emocji. Te rozmowy mogą być trudne, stresujące, ale w konsekwencji odniosą skutek, bo będą rozważone, efekty będą trwałe, bo zostały wypracowane, wspólnie uzgodnione.
Dziękuję Ci Jakub za cenne spostrzeżenia.
JAKUB GROMEK: Pokazuje, że da się połączyć wszystkie ważne role życiowe: jest partnerem i ojcem dwóch wspaniałych córek. Aktualnie poza pracą na etacie, prowadzi własną działalność gospodarczą związaną ze szkoleniami i coachingiem. W domu nie jest gościem i ma swoje obowiązki, które już dawno temu zostały podzielone pomiędzy domowników. Do tego z uśmiechem na twarzy idzie przez życie. Sypia średnio 7 godzin dziennie, bo wie, jak istotne są regeneracja i odpoczynek. Jest autorem książki „Obudź swoją Produktywność” – dzięki której zaczniesz planować i ogarniać szum, który w XXI wieku jest wszechobecny i niezwykle rozpraszający.